wtorek, 5 marca 2013

Amount of pills IV



(Frank)


- Co Ty do cholery robisz?! Kompletnie Cię już powaliło człowieku?! - zdenerwowany do granic możliwości krzyczałem wymachując rękami
- Uspokój się Frank. – powiedział stanowczo patrząc mi w oczy
- Jak ja mam być kurwa spokojny?! Puszczaj mnie zboczeńcu! – moja złość rosła z każdą chwilą coraz bardziej, a irytacja sięgała zenitu.
- No już nie udawaj takiej cnotki. Masz mnie za idiotę, Frank? Dobrze wiem, że tylko marzysz o tym bym Cię przeleciał. Przejrzałem Cię, kochaniutki. – rzekł z niezwykłym opanowaniem, nie przerywając żelaznego uścisku
- Czy ja Ci wyglądam na przydrożną dziwkę w białych kozaczkach i oczojebnej, różowej miniówce? -zapytałem sarkastycznie
- Ale z ciebie żartowniś. Lubię takich jak Ty, wiesz? –wyszeptał cicho i wsunął rękę w tylną kieszeń moich spodni.
      Próbowałem wyrwać rękę z ucisku, ale to nic nie dało. Był wyższy ode mnie i znacznie silniejszy. Siłował się ze mną, a ja przyparty do ściany nie mogłem nic zrobić. Bałem się, cholernie się bałem. Nie wiedziałem czego mogę się po nim spodziewać. Zachowywał się jak wygłodniałe zwierzę, które w końcu dopadło swoją ofiarę. Dlaczego znowu mam być ofiarą? Przecież… on chciał mnie zgwałcić. Nie, nie mogło do tego dojść. Ja nigdy tego nie robiłem, byłem zielony w tych sprawach. Chciałem przeżyć swój pierwszy raz z osobą, którą kocham, a nie z niewyżytym seksualnie potworem, który zaraz miał mnie skrzywdzić.
     Patrzył na mnie swymi, plugawymi ślepiami. Nie mogłem znieść tego widoku. W ułamku sekundy z miłego faceta zmienił się w bestię. I do tego byłem sam, kompletnie sam. Nikt nie mógł mi pomóc. Gerard… on wyszedł i nie sądzę by szybko wrócił. Chyba, że zdarzył by się cud i wybawił by mnie z opresji. Tak naprawdę na to nie liczyłem, to byłoby zbyt piękne.
- Jeff, proszę wypuść mnie. Ja… ja nie chcę. Proszę… - głos mi się łamał. Miałem wrażenie, że zaraz się rozpłaczę, ale nie mogłem dać po sobie tego poznać. Nie chciałem dać się złamać, nie mogłem dać mu tej satysfakcji.
- No już, nie zgrywaj takiej cnotki Frank. Obaj wiemy, że tylko czekasz aż Cię przelecę. Nie musisz udawać, Mark mi powiedział jaka dziwka z Ciebie. – wyszeptał uwodzicielsko i przygryzł mi płatek ucha.
   Najpierw skrzywiłem się z bólu i jednocześnie obrzydzenia. Po chwili dopiero dotarły do mnie jego słowa. ,,Mark mi powiedział”. Nie to nie mogła być prawda. Nie, on na pewno kłamał. Na pewno…
- Nie znam żadnego Marka. – grałem
- Niezły aktor z Ciebie, Frank. A teraz poważnie, nie rób sobie ze mnie jaj. Wiesz o kim mówię i nawet nie zaprzeczaj. Przecież spotkałeś jego i mnie dzisiaj rano. – powiedział całkiem pewny siebie
    Byłem zszokowany. Wiedziałem, że ten facet jest łudząco podobny do mojego oprawcy, ale nie myślałem, że to on. Przecież takie zbiegi okoliczności się nie zdarzają. To niemożliwe. To kurwa niemożliwe. Nie, ja nie chcę do tego wracać. Nie chcę przeżywać tego na nowo. Nie teraz kiedy wreszcie postanowiłem wyjść z tego gówna…
- Widzę, że Cię zatkało mały, ale to jeszcze nie wszystko. Opowiedział mi o tym jak pieprzyłeś się z jego kumplem w domu ojca. Mówił, że jesteś w tym całkiem niezły. No już Frank, pokaż mi na co Cię stać.– wyjął rękę z kieszeni i zaczął majstrować przy moim rozporku.
         Jak ta podła świnia mogła mu tak nakłamać? Ja niby się z nim przespałem? Przecież to kompletna bzdura. To on na początku pierwszej klasy podszedł do mnie i wyznał mi miłość, ale ja go nie kochałem. Nie mogłem go „przyjąć”. To byłoby wbrew mojej woli. Nie chciałem go zranić, po prostu powiedziałem, że nic z tego nie będzie i nic do niego nie czuję, a ten palant wkurwił się i poprzysiągł zemstę na mnie. No i się zemścił. Pastwił się nade mną przez dobre dwa lata i teraz co, będzie mnie tutaj prześladował? Poza tym, jakim cudem on się tu znalazł?
      Chłopak niebezpiecznie zmniejszał odległość między nami. Napierał na mnie mocno. Czułem jak bardzo go podniecam, ale nie mogłem mu pozwolić na nic więcej. Zaczął przygryzać skórę mojej szyi, pozostawiając na niej drobne ślady. Nie podobało mi się to, chciałem jak najszybciej wyrwać się i stamtąd uciec. On nie przestawał, bawił się mną jak zabawką, którą za chwilę się znudzi i wyrzuci. Trzymał mnie mocno jedną ręką, a drugą dalej ściskał mój nadgarstek. Brutalnie wbił mi paznokcie w skórę. Syknąłem z bólu. Cholerny dupek.



(Gerard)
      Wróciłem z powrotem do naszego pokoju. Przypomniałem sobie, że Mikey ma do mnie jakąś pilną sprawę. Podczas ostatniej rozmowy był tak przejęty, że mało co nie dostał palpitacji serca. Może się gówniarz zakochał. Współczuję wybrance bądź wybrankowi serca. Boże jaki ja jestem okrutny.
     Pospiesznie chwyciłem komórkę i wybrałem numer z listy kontaktów. Co prawda nie było ich zbyt wiele gdyż nie byłem duszą towarzystwa, ale czasami zdarzało się pogadać z kimś innym niż Mikey. Może i nie zawsze byłem dla niego miły, ale doceniałem to, że nadal utrzymuje ze mną kontakt i nie olał mnie jak większość znajomych. Zawsze gdy tylko dowiedział się o moich problemach zrywał ze mną kontakt albo udawał, że mnie nie zna. Nie rozumiem jak można tak postępować. To takie… nieludzkie. Nie lubię tego słowa, ale w tym przypadku genialnie odzwierciedla moje myśli.
     W końcu powróciłem do rzeczywistości i wcisnąłem klawisz z zieloną słuchawką. Przyłożyłem aparat do ucha czekając na odebranie połączenia. Po chwili oczekiwania usłyszałem dobrze znany mi głos brata. Hej, z tej strony Mikey. Niestety nie mogę teraz odebrać telefonu. Nagraj wiadomość lub zadzwoń później. Cholerny gówniarz. Najpierw sra z przejęcia a teraz nawet nie raczy odebrać tego pieprzonego telefonu. Idiota.
      Po kilku nieudanych próbach ponownego połączenia dałem spokój. Jeśli rzeczywiście to dla niego takie ważne to przecież w końcu oddzwoni. Z resztą, co ja się będę przejmował kolejnymi rewelacjami Mikey’ego? Do ciężkiej Anielki, telefon się odbiera ty wszo jedna. Wielkie problemy Wayów. Powinni nakręcić o nas serial. Na pewno zgarnąłbym jakąś nagrodę za rolę pierwszoplanową. W końcu jestem urodzonym aktorem i świetnie gram opanowanego, a zarazem niedostępnego mężczyznę. Czyż właśnie tak nie jest? Tak ci się tylko wydaje Gerard. Wcale tak nie jest. Ty sam siebie oszukujesz i starasz nie dopuścić do siebie nikogo, ale nawet nie masz pojęcia jak bardzo to widać. Nie oszukasz mnie, swojego sumienia. Jego też.
     Po chwili mnie olśniło. Przecież zostawiłem Franka z Jeffem. Był sam na sam. Z nim, z facetem. Poczułem lekki ścisk w klatce piersiowej. Ból nie był mocny, przypominał ukłucie igły do pobierania krwi. Nie było to zbyt przyjemne doświadczenie zwłaszcza, że już wcześniej miałem problemy z sercem. Podobno nawet lekarze stwierdzili u mnie dwupłatkowość zastawki aorty. Nie brałem żadnych leków w dzieciństwie, jedynie chodziłem co dwa lata na badania kontrolne. Wada serca nie przeszkadzała mi zbytnio w codziennym życiu. Faktem było, że szybciej się męczyłem i miałem trochę zaniżoną odporność organizmu, ale nic poza tym. Nie byłem kaleką, ani nic w tym stylu. Pocieszałem się tym, że niektórzy mają gorzej ode mnie i nie jestem takim znowu najgorszym przypadkiem. Przecież nie wymagałem specjalnej hospitalizacji i nigdy nie miałem operacji powiązanej z tym. Żyłem całkiem normalnie. Chociaż nie, słowo „normalnie” niekoniecznie pasuje do Gerarda Waya. Ja nigdy nie byłem całkiem normalny. Zawsze trzymałem się na uboczu i nie obracałem się w szkolnej społeczności. Po prostu byłem tym dziwnym gościem wiecznie chodzącym w czerni, który z lekka przypominał wampira bądź inną istotę nadnaturalną. Mam bardzo jasną karnację, stąd ta opinia. Nawet lekarze widząc mnie twierdzili, że tak blada skóra nie jest normalna i przypominam ścianę. Ja tak nie uważałem. Zawsze podobała mi się jasna, mleczna skóra. Dodawała uroku a jednocześnie tajemniczości i trochę mrocznego wyglądu. No tak, znowu powiało wampirami. Pierwsze skojarzenie: „Zmierzch”. Nie no, ja nie świeciłem się jak psu jajca w przeciwieństwie do pana Cullena. Nie żebym nie lubił tej powieści, bo była nawet całkiem niezła, ale film nie powala. Kiedyś zdarzyło mi się go obejrzeć, ale nie byłem tym zachwycony. Stara znajoma wyciągnęła mnie do kina pod pretekstem „ekranizacji światowego bestsellera”. Może i bestseller, ale ekranizacja chujowa. Ot takie zdanie księcia Waya. Zaraz, zaraz księcia? Nie… to nie pasowało do mnie. Chyba, że mrocznego księcia. O, tak zdecydowanie lepiej.
                Przerwałem rozmyślanie na temat mojej  przeszłości i zdecydowanym krokiem opuściłem pomieszczenie. Wyszedłem na korytarz i udałem się w kierunku pokoju nr 33. Tak, znowu do pokonania miałem te „aż” kilka metrów, które męczyły niczym maraton po Saharze. Nie żebym był specjalnie wysportowany, bo jak wcześniej wspomniałem moje zdrowie na to nie pozwalało, ale dziwiłem się ludziom nie potrafiącym zrobić tak banalnie prostej rzeczy jak przejście z pokoju do pokoju. Dobra, ja rozumiem ludzi niepełnosprawnych, ale jakim trzeba być leniem, żeby nie móc ruszyć dupy z łóżka i przejść paru metrów? Nawet Frank by dał radę. Cholera, Frank. Mam nadzieję, że Jeff Cię jeszcze nie zjadł.
                   Zapukałem do drzwi, lecz nikt mi nie otworzył. No cóż, chciałem być uprzejmy, ale jak widać nie zostało to docenione. Ostrożnie złapałem za klamkę i powoli wszedłem do środka. Starałem się być jak najciszej, w końcu nie wiedziałem co zastanę w środku. Dziką orgię? A może po prostu spali? Wtedy jeszcze nie wiedziałem, ale czułem, że zaraz się przekonam.
                     Wychyliłem się zza rogu z chęcią zrobienia tak zwanego „wejścia smoka” i rzucenia jakiegoś głupawego tekstu w stylu „Klękajcie narody”. Szczerze? Chciałbym wcielić mój plan w życie,  ale coś mi to nie umożliwiło. Coś, a raczej ktoś. Zapewne domyślacie się kto. Otóż zastałem mojego „kochanego” przyjaciela Jeffa, obściskującego się z Frankiem. Moim Frankiem skurwysynu.
                     Przez dłuższą chwilę przyglądałem się tej scence kompletnie sparaliżowany. Nie wiedziałem co zrobić, jak się zachować. Czułem się jakby ktoś wbił mi nóż w serce. Nieopisany ból w klatce piersiowej i do tego miliony scenariuszy w głowie. Co tam się wydarzyło? Co oni robili? Czy Frank tego chciał? A może to Jeff go wykorzystał? Może Frank coś do niego czuje? Chociaż dopiero się poznali. A może nie? Może tak naprawdę znali się wcześniej? Tyle pytań, na których odpowiedzi nie znałem. Bolał mnie ten widok. Nawet nie rozumiałem czemu, przecież Frank to tylko mój kolega, nic więcej. Nie dopuszczał mnie do siebie, a ja nie chciałem nalegać. Wierzyłem,  że może w końcu się przełamie i będzie dla mnie trochę milszy. Zrozumie, że chcę mu pomóc i nie jestem jego wrogiem. Nigdy go nie skrzywdzę, ani nie pozwolę go narazić na krzywdę ze strony innych. Po prostu się martwiłem o niego. Tak cholernie się martwiłem. Wiedziałem, że Jeff to wariat, ma niepoukładane w głowie i jest trochę nadpobudliwy seksualnie. Gdy tylko przyjechałem tutaj, od razu zaczął się mną interesować. Myślałem, że tylko chce się ze mną zaprzyjaźnić, poznać i nic więcej. Znaleźć sobie kolegę, z którym razem jakoś przetrwa pobyt w szpitalu. Chciałem żeby tak było. Robił się nachalny i coraz częściej przyłaził do mojego pokoju. Oczywiście nie widziałem w tym nic złego, w końcu się przyjaźniliśmy i to normalne, że chciał się ze mną spotykać. Do czasu. Do czasu aż nie znalazłem się identycznej sytuacji jak Frank teraz. Tylko, że ja nie mogłem na nikogo liczyć. Byliśmy sami i cudem udało mi się wyrwać. Przeprosił mnie parę dni później i chciał zacząć od nowa. Tłumaczył się, że dawno nikogo nie miał i potrzebuje bliskości, starałem się go zrozumieć, bo był jedyną osobą poza moim bratem, która się do mnie odzywała. Wybaczyłem mu, tak jak chciał udawaliśmy, że nic się nie stało. Zachowywałem się jakbym puścił to w niepamięć, jakby wszystkie grzechy zostały wybaczone. Bo niby nic mi nie zrobił, ale mnie to bolało. W końcu chciał to zrobić bez mojej zgody, a przecież ja go nie kochałem. Takich rzeczy nie robi  się z osobą, do której się nic nie czuje. Oczywiście inną sprawą są zakrapiane imprezy, po których film się urywa. Ale to już zupełnie inna, mroczna historia mojego życia. Nie to się teraz liczyło. To nie była chwila na rozmyślania o moim życiu. Liczyło się bardziej to, w jakiej sytuacji zastałem mojego „przyjaciela” i ważną dla mnie osobę, Franka. To wyglądało bardzo jednoznacznie, jakby Jeff chciał go skrzywdzić, a on nie umiał się przed nim obronić. Z drugiej strony, bałem się, że źle to interpretuję. Cholera jasna, co robić, co robić?
                   W końcu otrząsnąłem się z szoku. Gdy krew z powrotem wróciła mi do mózgu  już doskonale wiedziałem co zrobić. Musiałem reagować, tak nie mogło być. Cholerny skurwysyn. Jeszcze pożałuje. Spojrzałem na Franka. Miał strach w oczach. Bał się i to wyraźnie. Patrzył na mnie jakby oczekiwał pomocy, jakby wysyłał do mnie nieme sygnały, które tylko ja mogłem zrozumieć. I je rozumiałem. Nawet za dobrze.
                   Podszedłem do Jeffa i poklepałem go po ramieniu. Niechętnie się odwrócił spoglądając na mnie. Uniósł brwi ze zdziwienia i szeroko otworzył usta. Wyglądał jakby zobaczył ducha. A ja duchem nie byłem, wręcz przeciwnie to zaraz on miał się nim stać.
- Gerard, to nie tak jak myślisz. Ja mu nic niee… - nie zdążył dokończyć kiedy moja pięść znalazła się przy jego twarzy

 ___________________________________________________________________

 Pozdrawiam wszystkich, którzy jeszcze nie porzucili tego gówna i nadal to czytają. Otóż ten rozdział mi się nie podoba i to bardzo. Jest taki wymuszony. W ogóle nie miałam weny przez ostatnie dni i nie mogłam napisać nic sensownego. Przepraszam, wyszło jak wyszło. Miało być lepiej.

Proszę komentujcie, piszcie co wam się podoba, a co nie. Co mogłabym zmienić w sposobie pisania i tak dalej. Śmiało, ja nie gryzę. Dobra, może czasem.
xoxo

3 komentarze:

  1. Ja wiedziałam! Ja po prostu wiedziałam, ze księciunio Gerdunio przybędzie z odsieczą! Awww, po prostu, awww <3 na to i tylko na to czekałam. No dobra, czekam też na inne rzeczy, no ale... trzeba na nie poczekać. If ju noł łot aj mind.
    Jeff jest jakiś niewyżyty. Totalnie niewyżyty i nieogarniety! Najpierw chciał się przespać z Gerardem, a później się na Frania rzuca? No niee! Moja początkowa sympatia względem jego postaci chyba się ulotniła. Poza tym, o boże! Franczeska jest dziewicą! Jak to się mogło stać?! Czyżby czekała na królewicza na nietoperzu? Znaczy Gerarda? Tego naszego mrocznego zmierzchomana ;D Te twoje rozdziały są takie wesołe, pełne humoru... aż chce się czytać i czytać i błagać o więcej. Teraz, zaraz najlepiej już ;D Może według ciebie wymuszony ten rozdział, za to według mnie całkiem dobry. Serio, nie ma się czego przyczepić. I poszłaś za moją sugestią przy zmianie narracji <3 Kocham, kiedy ludzie mnie słuchają ;D Wiem, zdrowo jebnięta jestem, ale cóż... to już ja, nic nie poradzisz. Cholera, ale ja głupoty piszę... whatever, już ci mówiłam, żebyś mnie nie słuchała. Dziecko nie ma co robić za dwadzieścia dwunasta. W dodatku dziecko prawdopodobnie z gorączką <3 Jak ja kocham wiosenne przesilenia.
    By the way, widzę, ze zmieniłaś tło na szablonie. Pewnie zrobiłaś to już dawno, a ja mam spóźniony zapłon, no ale... tak czy inaczej ładnie wygląda.
    A więc teraz będzie frerard, co nie? xD Szczerze? Już się nie mogę doczekać, ale nie słuchaj tego, co ja piszę, nie spiesz się z niczym ;D
    Coś mi się zdaje, że Jeff'a zaboli twarz. Mam nadzieję, że wyjaśnisz w najbliższym czasie dokładniej, o co chodziło z tym Markiem, czy jak mu tam ;D
    Dobra, nie gadam już. Zauważyłam, że każdy mój kolejny komentarz na tym blogu jest coraz bardziej absurdalny...
    Pozdrawiam! xoxo

    OdpowiedzUsuń
  2. Oh god, twoje komentarze mnie rozkładają na łopatki. XD W sumie to nie wiem czemu te rozdzialy sa takie wesole, a jestem w nie najlepszej sytuacji psychicznej. Może mi się już na mózg rzuca. Whatever. Dziewictwo Frania jest nietykalne, a co do Marka to postaram się wyjaśnić. Jezu nie mam co robić w nocy. ;__;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze? Moja psychika też jest ostatnio w szczątkowym stanie, ale chyba już po prostu nie mam siły na to, żeby płakać, więc się śmieję. Mnie się na musk rzuca przez całe życie, więc jakby co, to zamkną nas w psychiatryku w jednej celi. Ewentualnie w klatce oznaczonej napisem "Uwaga, wyjątkowo groźny gatunek!".
      Ja tam siedzę w domu. Gorączka, kaszelek - żyć nie umierać. Chyba z tego wszystkiego dodam rozdział na bloga ;D

      Usuń