wtorek, 30 lipca 2013

One shot "I'll never let them take you alive"



 Rok 1660

- Rozejść się, rozejść się. Ludzie, to nie żadne zbiegowisko. Wracajcie do domów! – wykrzykiwał rosły mężczyzna w pozłacanej zbroi, próbujący przebić się przez oszalały tłum mieszczan.
              
                Panował gwar i zamieszanie, setki ludzi zebranych w jednym miejscu, oczekiwały na egzekucję skazańców. Miała odbyć się w samo południe, kiedy tylko słońce sięgnęło zenitu. Zniecierpliwieni popędzali heroldów i wykłócali się ze strażą miejską. Zachowywali się jak zwierzęta, jakby cieszyli się z ludzkiej krzywdy, bowiem zaraz miała zginąć dwójka ludzi. I to nie byle jakich, bowiem szlachetnie urodzonych. Pochodzili z cenionych przez okoliczne władze rodów, wysoko ustawionych i panujących po części nad krainą zwaną Insergrad. Była wiecznie skuta lodem, położona na północy kraju. Na czubkach gór przez cały rok można było dostrzec śnieg, a wokół podnóża nie rosła żadna roślinność. Wszystko zamarzło, nic dziwnego, temperatury nie przekraczały czterdziestu stopni na minusie. Zwierzęta szybko wymierały z głodu i z zimna, a ludzie nie mieli co jeść. Nie znali niczego innego poza leśną fauną i florą. Nie uprawiali rolnictwa, żadne warzywa nie wytrzymałyby panującego tam mrozu. Mieszkańcy co prawda zdążyli się już przyzwyczaić. Rdzenne plemiona przez długi czas chodziły w zwierzęcych skórach i rozpalały ogień za pomocą krzemieni bądź patyków. Dopiero od niedawna coś się zmieniło. Cywilizacja przestała stać w miejscu, a ludzie zaczęli poznawać coraz więcej rzeczy. Nauczyli się budować solidne domy, chronić przed wilkami i innymi drapieżnikami zamieszkującymi pobliskie lasy. Zaczęli wyprawiać się w góry w poszukiwaniu nowych surowców. Cały czas chcieli więcej i więcej, a wybujała ambicja nie pozwalała im na tym zaprzestać.
             
                  Pewnego mroźnego dnia, gdy słońce zeszło z nieboskłonu, grupa śmiałków wybrała się w podróż do sąsiedniej krainy. Były to tereny im szerzej nieznane, wiedzieli jedynie,                                                że od wielu stuleci nie osiedliła się tam żadna cywilizacja. Zamierzali przejąć tę ziemię,                                                 a następnie wydobyć z niej co się da. Liczyli na jakieś spektakularne odkrycie, które rozsławiło by ich w całym królestwie. Nie wiedzieli jeszcze co strasznego ich czeka.

             Zmęczeni długą podróżą pośród górskich szczelin, zatrzymali się na spoczynek. Nieopodal znaleźli niewielką i jak sądzili niezamieszkałą jaskinię. Niestety nic bardziej mylnego. 

             Weszli do jaskini, na środku ustawili kilka belek drewna, które zabrali ze sobą jak i również parę krzemieni do rozpalenia ogniska. To zadanie przypadło najmniejszemu z nich – Jurgenowi. Drobny chłopak, zaledwie piętnastoletni, syn kowala. Stanął koło paleniska i zaczął krzesać kamieniami. Poleciało parę iskier, ale nic  z tego – było za zimno, a do jaskini zawiewał mroźny wiatr. Musieli obejść się bez ognia, co w takich warunkach nie było łatwe. Postanowili więc spocząć na chwilę, a zaraz potem udać się w dalszą drogę.
        Grupę mężczyzn zbudziły dziwne odgłosy z wnętrza jaskini. Przypominały ryk niedźwiedzia, albo czegoś dużo gorszego. Dało się usłyszeć również coś na kształt ludzkiego głosu, a raczej krzyku. Wnet uczestnicy wyprawy spostrzegli, że brakuje jednego z nich, a dokładniej syna kowala. Nie musieli długo się zastanawiać, gdzie podział się ich towarzysz.

       Z mroku wyłoniła się tajemnicza postać. Blada jak szkielet, a zarazem piękna jak liliowy kwiat. Owa postać mierzyła około dwóch metrów, czyli stosunkowo więcej niż przeciętny człowiek. Miała piękne zielone oczy, święcące niczym gwiazdy nocą, lecz dzikie jak u leśnej zwierzyny. Bardzo przypominała człowieka, a dokładniej mężczyznę, lecz było w nim coś dziwnego, niepokojącego. Miał długie, czarne paznokcie, przypominające kocie pazury. Również niezwykłe było to iż postać była całkowicie naga. W takich warunkach każdy, nawet najsilniejszy i najodporniejszy mąż, zamarzłby na śmierć. Ale nie on. 

      Tajemnicza postać zrobiła krok w przód. Przerażeni ludzie natomiast, cofnęli się w stronę wyjścia. Nie chcieli stanąć twarzą w twarz z intruzem. W akcie paniki jeden z nich zaczął krzyczeć niczym obdzierany ze skóry, co na jego nieszczęście pobudziło tylko bestię do działania. Oblizała krwistoczerwone usta, ukazując zaostrzone kły. Podeszła do nich jeszcze bliżej. Szybkim krokiem podążała w ich stronę. Jeden z mężczyzn zaczął uciekać, ale nadaremno. Wygłodniały wampir był tuż obok niego,  gotów przegryźć mu tchawicę. Nie zastanawiając się długo, tak też uczynił. Wbił zęby w szyję ofiary, posilając się jej krwią aż do ostatniej kropli. Ciało pozbawione witalnych mocy, upadło bezwładnie na ziemię, a bestia opuściła grotę. Rozejrzała się wokoło, ale krajobraz nie przedstawiał niczego innego poza górskimi szczytami. Krwiopijca odwrócił się o sto osiemdziesiąt stopni, rozłożył ręce, uniósł je na wysokość barków i bezwładnie runął w skalistą dolinę. Przypominało to desperacki skok, bez szczęśliwego zakończenia, bądź akt samobójstwa, lecz nim nie był. Młody wampir wiedział, że to nie może go zabić. Nie umrze w taki sposób. W ostatniej chwili z jego ramion wyrosły czarne, nietoperze skrzydła, które zdołały ochronić bo przed brutalnym upadkiem. Doskonale wiedział, że i bez tego nie zginie, co najwyżej poobija sobie wystające kości. 

       Poszybował do góry. Wznosząc się ponad obłokami zauważył wcześniej wspomnianą krainę Insergrav – miejsce zamieszkania jego poprzedniej ofiary. Miał zamiar właśnie tam się udać w poszukiwaniu świeżej krwi. Przecież jeden nędzny człowiek nie mógł zaspokoić jego ponad stuletniego głodu.
        Krwiopijca pomyślał, że jednak lepiej będzie zejść na ziemię i nie wzbudzać niepotrzebnego zainteresowania swoją osobą. Obszedł las wzdłuż i wszerz w poszukiwaniu jakiejkolwiek cywilizacji, ale jedyne co zdołał zauważyć to niewielka chatka na skraju polany. Biegł ile sił w nogach, ciesząc się jak małe dziecko, które właśnie dostało lizaka. Wreszcie będzie mógł zasmakować świeżej krwi. Przebijając się przez śnieżne zaspy, myślał tylko o tym by jak najszybciej dostać się do środka. Wygłodniały wampir, podszedł do drzwi i głośno zapukał, lecz nikt nie raczył mu odpowiedzieć, Postanowił zapukać raz jeszcze, ale i tym razem to nic nie dało. Stwierdził, że budynek musi być całkiem opuszczony i wszedł do środka. W izbie panował chaos i nieład. Mogłoby się wydawać, że przed chwilą rozegrała się tam krwawa rzeźnia, lecz tym razem bez jego udziału. Zwiedził wszystkie pomieszczenia w poszukiwaniu ubrań, lub czegoś czym mógłby się okryć. Znalazł jedynie stary, powyciągany koc, ale postanowił nie wybrzydzać i okrył się materiałem. Wychodząc z opuszczonego domostwa, usłyszał czyjeś kroki. Chłopak lekko się wystraszył, przecież przed chwilą tam nikogo nie było, poza nim samym. Przełknął głośno ślinę i przeszedł do drugiego pomieszczeniu. Ku jemu zaskoczeniu nikogo tam nie było. Odetchnął z ulgą, bał się, że jego plan pójdzie w łeb. Dla pewności rozejrzał się jeszcze raz, po czym odwrócił się zmierzając w stronę wyjścia.
                   Niespodziewanie przed nim wyrósł mężczyzna w długiej, czarnej szacie. Panowała wokół niego mroczna, ciemna aura. Wyglądał jakby miał zaraz zamordować intruza. Odgarnął z twarzy kruczoczarne włosy, ukazując prawdziwe oblicze. Śnieżnobiała skóra, oczy z bursztynu, wąskie usta, lekko spiczaste można by rzec wampirze uszy. Tak, to z pewnością było istota nadnaturalna. „Jest taki sam jak ja.” pomyślał krwiopijca. Czarnowłosy spojrzał na niego z zaciekawieniem po czym zapytał:

- Kim jesteś i dlaczego marnujesz mój czas?

- Mógłbym zapytać Cię o to samo. – odpowiedział lekko zdenerwowany wampir

- Nie, to JA jestem panem tego domu, a TY jesteś obcy i chyba powinieneś opuścić ten teren. – odpowiedział gniewnie

- Przepraszam, wybacz moje maniery. Mam na imię Gerard.

- Dobrze Gerard. Tam jest wyjście. – wskazał palcem na drzwi
- Potrzebuję pomocy. Muszę się dostać do miasta, ale nie pójdę tam tak jak mnie rzekomy Bóg stworzył.

- A dlaczego ja miałbym Ci pomóc?

- Jesteś jedyną osobą, którą mogę o to prosić.
- Eh, niech ci będzie rudzielcu. Weź coś z szafy na piętrze i wróć tu za piętnaście minut. Nie mam zamiaru na ciebie czekać.

- Dziękuję… ale czekaj! Jak się nazywasz?

- Frank Iero. A teraz leć na górę, albo wykopię Cię za drzwi.

    Gerard poszedł na piętro w poszukiwaniu ubrań, tak jak mu polecił pan domu. W szafie znalazł jedynie kobiecą suknię i jakieś dziwne malowidła. „Czy on sobie ze mnie żartuje?” pomyślał czerwono włosy chłopak. Niestety nie miał innego wyjścia i musiał założyć damskie ubrania. Miał dosyć specyficzną urodę więc nie było problemu w tym aby udawał kobietę. Miał czerwone włosy do ramion co było dodatkowym atutem, chociaż ich barwa była z lekka zastanawiająca. Aby dodać sobie kobiecego wyglądu, użył malowideł znalezionych w komodzie, po czym zszedł na dół. Mało się nie przewrócił schodząc na dół, gdyż suknia zaczepiła mu się o stopień schodów. 

 - No, no, no. Gdybym Cię nie znał, przysiągłbym, że jesteś przepiękną panienką. – śmiał się pod nosem brunet

- Hahaha, bardzo śmieszne, doprawdy. Możemy już iść?

- Oczywiście moja pani.

            Iero ujął dłoń Gerarda. Wampir poczuł się bardzo niezręcznie w owej sytuacji, w końcu Frank był mężczyzną, a on paradował w damskiej sukni. Postanowił udawać, że nic się nie stało i wszystko jest w porządku. Przekrając próg domu Gerard zauważył bryczkę z dwoma karymi końmi. Wcześniej jej tam nie widział. Jak mógł nie zauważyć czegoś tak istotnego? Te konie mogłoby zaspokoić jego głód, ale przecież nie mógł tego zrobić Frankowi.

- Wsiadaj panienko. - powiedział Iero otwierając drzwi bryczki

- Już wsiadam. – warknął Gerard i nadepnął obcasem na stopę Franka. Oczywiście CAŁKIEM przypadkiem. Brunet przybliżył się do Gerarda. Złożył na jego skroni delikatny pocałunek i szepnął zachowując ironiczny uśmiech:

- Zachowuj się kochanie. Równie dobrze mogłem Cię wyrzucić za drzwi. 


            
              Gdy wreszcie dotarli na miejsce, Gerard wysiadł z bryczki i rozejrzał się wokół. Zaparkowali obok pałacu. Sam król nie powstydziłby się tam zamieszkać, ale nie to dręczyło chłopaka. Zastanawiał się dlaczego właśnie tam przyjechali. Przecież on chciał tylko dostać się poza mury miasta. Spojrzał ze zdziwieniem na drugiego wampira i spytał:

- Po co mnie tu przywiozłeś?

- Zaraz rozpocznie się bankiet na cześć podpisania sojuszu z sąsiednim królestwem. Nie sądzisz, że to doskonała okazja na polowanie, panienko?

- Rozumiem.

- W takim razie nie zwlekajmy i chodźmy do środka. – odpowiedział uśmiechnięty Frank i ponownie chwycił pod rękę swoją panią. 
Gerard znowu poczuł coś dziwnego. Jakby serce zaczęło mu szybciej bić, tylko nie rozumiał dlaczego. Przecież nie był chory ani nic, nawet nie lubił tego mężczyzny, więc co się dzieje? Odwrócił wzrok w drugą stronę i okrył się włosami.

- Coś nie tak, Gerard?

- Nie. Po prostu jakoś dziwnie się czuję. Serce mnie boli.

 - Tylko uważaj, bo się jeszcze we mnie zakochasz, haha. – brunet serdecznie się do niego uśmiechnął i przyjacielsko poklepał po plecach. – Chyba jednak nie jesteś taki zły, za jakiego cię brałem na początku.

Nie jesteś taki zły, właśnie te słowa jak szpikulec przebiły serce Gerarda na wylot. Znowu poczuł coś dziwnego, ale jednocześnie był szczęśliwy. „Czy to wdzięczność? A może coś innego?” zastanawiał się w duszy chłopak.

         Przemierzając hol widzieli mnóstwo wysoko ustawionych ludzi. Kobiety w pozłacanych sukniach do kostek, mężczyźni opasani drogimi szatami, a każdy z nich w pochwie trzymał miecz, szablę bądź inną broń. Nie były one jednak przeznaczone do walki, a raczej oznaczały status danego człowieka i jego bogactwo. Im więcej klejnotów i złota na rękojeści tym bogatszy właściciel. Wampiry również miały swoją hierarchię, ale nie zależało im na niej tak bardzo, jak przedstawicielom rasy ludzkiej. Krwiopijcy dzielą się na hrabiostwo, uboższe wampiry jak i wampiry, które kiedyś były ludźmi. Gerard należał do najwyższej klasy jednakże, przeszło mu spędzić sto lat w skalnej grocie po tym jak ludzie wymordowali jego ród. On jedyny przetrwał tą rzeźnię. Frank również był hrabią, ale jego rodzina była jeszcze wyżej w hierarchii niż Way’owie.

              Wampiry przemieściły się do sali balowej, aby wcielić plan Gerarda w życie. Tak jak się spodziewali, było tam jeszcze więcej świeżych kąsków niż w holu. Chłopak czuł jak krew w nim buzuje, nie mógł dłużej znieść wieloletniego głodu. Iero starał się zachować twarz i wyprowadził Gerda z sali.
- Uspokój się, bo wszystko zepsujesz. Rozumiem, że jesteś głodny. Ja również, ale postaraj się wytrzymać jeszcze chwilę, dobrze? – próbował go uspokoić
- Czuję, że zaraz nie wytrzymam. Serce mi wali jak szalone, a ciało robi co chce. Ja tak nie umiem Frank, zbyt długo pościłem. – ledwo wyksztusił z siebie odpowiedź, Gerard był na skraju wytrzymałości zarówno fizycznej jak i psychicznej.

         Czarnowłosy chłopak podszedł bliżej do swojego towarzysza. Popatrzył mu głęboko w oczy. Bursztyn jego oczu walczył z kocim spojrzeniem Gerarda. Oddech rudego przyspieszył, to dziwne uczucie cały czas mu towarzyszyło. Pożądanie? Nie był całkowicie pewien, ale wiedział jedno. Nie mógł zmarnować takiej okazji. 

       Iero znowu przejął inicjatywę, przyparł swojego przyjaciela do ściany i ujął jego podbródek. Emocje wzięły nad nim górę i zrobił to na co już dawno miał ochotę. Złączył swoje usta  z wargami Gerarda w namiętnym pocałunku wampirzych kochanków. Demon opanował jego ciało. Demon, który go kusi. Imię tego demona zaczyna się na G.
 
    Objął rękami wątłe ciało swojego partnera. Gerard umierał z rozkoszy. Nigdy nie było mu dane przeżyć coś takiego. Przeżywał cudowne chwile z mężczyzną, którego znał zaledwie jeden dzień. Chciał go. Pragnął go. Ale czy go kochał? Miłość od pierwszego wejrzenia? Nie, on w to nie wierzył. 

           Iero w końcu otrząsnął się z transu pożądania i rozluźnił uścisk. Odsunął się od swojego kochanka zawstydzony sytuacją sprzed chwili. Obiecał sobie, że już nigdy do nikogo się nie zbliży. Nikogo nie pokocha. Od czasu śmierci jego żony zachował wstrzemięźliwość. Złamał swoje zasady dla jakiegoś rudego dupka, który wlazł mu do domu i wywrócił jego życie do góry nogami. Pierwszy raz Frank poczuł, że nie panuje nad swoimi poczynaniami. Dał się ponieść, a przecież miał być asertywny. Postanowił, więc udawać, że nic się nie stało i powiedział:

- Wróćmy zatem do Sali balowej, podobno byłeś głodny, nieprawdaż? 

- Tak, oczywiście. – odpowiedział niechętnie zmieszany tą całą sytuacją Gerard

       Postanowili z powrotem trzymać się planu. Zakradli się do głównego pomieszczenia w pałacu i jak gdyby nigdy nic, wbili się w tłum tańczących par. Wtem Frank wpadł na genialny pomysł jak zachować anonimowość. Stanął na wprost swojego partnera i ukłonił się nisko.

- Czy mogę panią prosić? – diabelski uśmieszek nie schodził mu z ust

- Chyba sobie żarty robisz…

        Frank chwycił dłoń swojego przyjaciela i porozumiewawczo na niego spojrzał. Gerard w końcu 
zrozumiał o co chodzi i odwzajemnił uśmiech.

- Z przyjemnością z Tobą zatańczę. – odpowiedział chłopak

        Brunet położył dłoń na plecach partnera i ponownie przejął inicjatywę. Był świetnym tancerzem w przeciwieństwie do Gerarda, jednak nie dawał po sobie poznać, że cały czas rudzielec myli kroki i depcze mu po piętach. Iero dobrze się bawił, nie chodziło mu do końca o to by trzymać się planu działania, on po prostu czerpał z tego przyjemność. Chciał złamać barierę intymności młodego wampira i stać się dla niego kimś ważnym. Kimś dla kogo straciłby głowę.

- Frank, co teraz? Przecież nie możemy całą wieczność ukrywać się wśród tańczących ludzi. Ja zaraz nie wytrzymam.

- W porządku, zostań tu Gee. Zaraz wracam.

- Ale gdzie idziesz?

- Zobaczysz. – odpowiedział brunet, z przylepionym uśmiechem na twarzy kierował się do wyjścia. W ostatniej chwili posłał całusa swojemu kochankowi, aby już doszczętnie stracił dla niego głowę. 

            Gerard aż się wzdrygnął gdy zobaczył co Iero wyprawia. Poczuł się bardzo niekomfortowo, gdy On tak się nim bawił. A może mu się tak tylko wydawało? Nie oszukuj się Gee, wiem, że go lubisz dręczyły go demony w jego głowie.  Po chwili się otrząsnął i począł szukać wzrokiem Franka. Ale jego nie było. Zastanawiał się gdzie ten wariat się podział. 

         Nagle wszystkie świece zgasły, a salę balową zalała ciemność. Wiedział, że to sprawka jego przyjaciela. Nie wahając się chwili dłużej przystąpił do działania. Skoczył na kobietę stojącą obok niego. Zatopił kły w jej szyi i pozbawił życiodajnej krwi. Znowu poczuł jak wracają do niego siły. Umazany czerwonym płynem jak dziki zwierz przystąpił do ataku. Było słychać krzyki kolejnych jego ofiar, jak i również tych zaatakowanych przez Iero. W  końcu jak się bawić to na całość, dlaczego tylko Gee miał się posilić?

        Niespodziewanie drzwi Sali ponownie się otworzyły, a do środka wbiegł tłum rozwrzeszczanych, 
uzbrojonych mężczyzn. Gerard poczuł, że to koniec.




- Uwaga, uwaga! Z rozkazu króla Insergrav, skazuję tych o to dwóch przestępców. Zarzuca się im wielokrotne morderstwa, kradzieże jak i uprawianie czarnej magii. Nie mają nic na swoje usprawiedliwienie dlatego też orzekam ich winę
.
- Ściąć im głowy!  – wykrzykiwał oszalały tłum mieszczan. Ludzie bez skrupułów rzucali mięsem w dwójkę skazańców czekających na egzekucję. Nawet nie znając prawdy o winie dwóch młodzieńców traktowali ich jak najgorsze ścierwa. Sprawiedliwość, tak? Co za pochrzaniony świat.
        
            Klęczeli przed katem dwaj młodzi chłopcy. Jednego głowa kruczoczarna, drugiego zaś czerwień zdobiła. Patrzyli na siebie, zalani łzami. Wiedzieli co ich czeka. Nieuchronne było to co miało się zaraz zdarzyć. A oni byli tylko sobą. Próbowali przeżyć, do tego połączyła ich miłość. Brutalna, krwista, szalona miłość od pierwszego wejrzenia. Jedni nazwą ich potworami, a oni przecież czuli to samo co ludzie. Tak samo płakali, tak samo kochali, tak samo cierpieli. Tak samo zginą.

        Brunet spojrzał na swojego kochanka wypowiadając ostatnie słowa:

- Otrzyj swe łzy, najdroższy i pocałunkiem przypieczętuj akt sojuszu ze śmiercią.  
                                               
                                                                      ***
Dziękuję wszystkim, którzy to przeczytali i bardzo proszę o komentarze. Moim zdaniem ten one shot jest udany, zdecydowanie bardziej go lubię niż Amount of pills. Ma swój klimat, jak i również trochę romantyki się wkradło, haha. Możecie mnie zamordować za końcówkę. ;;
Także dłużej nie przedłużając, piszcie co sądzicie o tym opowiadaniu, co wam się podobało i w  ogóle. ;;
Pozdrawiam. <3

11 komentarzy:

  1. Pierwsza, pierwsza!

    Awwwwww *______* Dopiero uaktywniłaś bloga a już dostaliśmy piąty rozdział i shota? Awwwwwww *____* kochamkochamkocham :D

    Shot był oczywiście cudowny. Uwielbiam Frerardy za czasów średniowiecza (eee, 1660 to jeszcze średniowiecze? Nie wiem xd) Najbardziej podobał mi się Gerard w sukience i Frank proszący go do tańca na balu :D Tak czy inaczej gratuluje Ci bardzo długiego shota i czekam na więcej takich oraz oczywiście szósty rozdział Amount of pills :D

    xoxo Lack of Sleep

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musiałam jakoś wam wynagrodzić to jak długo nic nie pisałąm. c:
      Muszę w końcu wziąć się poważnie za Amount of pills, bo nie mam kompletnie pomysłu co dalej napisać... ;;

      Usuń
  2. *w* no cóż... mi się podobał ten shot :3 Całkiem klimatyczny, rzeczywiście. Taki... inny. Nie spotykam często shotów, które są umiejscowione w fantastycznej przeszłości, więc... to na pewno plus. Na początku w ogóle nie sądziłam, że to będzie Frerard O.O No, ale był Frerard, więc można się cieszyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo. ;;
      Czy to źle, że początek mało frerardowy? : /

      Usuń
  3. Mam pewien fetysz - Gerarda przebranego w sukienkę. W dodatku uwielbiam takie romantyczne shoty, uroku także dodały postacie fantastyczne. Podsumowując, urzekająca swym pięknem historia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, bo jak można nie lubić Gerarda w wersji kobiecej. c:

      Usuń
  4. Doprawdy, shot bardzo klimatyczny jak i również romantyczny xD
    Lack of Sleep słusznie zauważyła, że 1660 to już nie średniowiecze - kochana Marto, to już nowożytność - ale to taki mały błąd, nie przeszkadza. Ogólnie, całość bardzo mi się podoba (wampiry i te sprawy), spora dawka humoru (Gerard w sukience ja nie mogę, czego to ludzie nie wymyślą :P ), szybko i lekko się czyta. Na samym początku nic nie wskazywało na to, że to będzie Frerard, a tu proszę- NIESPODZIANKA! No i za tą końcówkę Fun Ghoul już idzie szykować topór i miotacz ognia, także się szykuj (i nie, wcale mnie nie obchodzi, że mieszkasz w Gdańsku i w ogóle nie trafię do Ciebie)... :D
    Cieszę się, że reaktywowałaś bloga i wracasz do nas pełną parą, z podwójną dawką energii. Także życzę Ci dalszych sukcesów i weny, kochana! <3

    xoxo Fun Ghoul

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za komentarz. No tak Gerard w sukience, uroczo, hahahaha. XD
      Musiałam zbudować klimat zanim wprowadziłam wątek miłosny, sama rozumiesz. c:
      Jeszcze raz dziękuję i tobie również sukcesów i weny. c:

      Usuń
  5. Awww, wróciłaś! :3
    Komentuję dopiero teraz, bo wcześniej nie miałam dostępu do komputera. Nawet nie wiesz jak się ucieszyłam, kiedy zobaczyłam, że coś dodałaś. Nie wiem, jak mogłabym skomentować poprzedni rozdział, zatem powiem tylko: Yay, cnota Księżniczki Franczeski uratowana!

    A shot był po prostu cudowny. Wspaniale wykreowałaś świat, jak i postacie. Najdziwniejsze jest to, że bardziej od Gerarda w sukience przeraziła mnie jego nagość we wcześniejszych scenach... Nie potrafię bez śmiechu wyobrazić sobie Gerda hasającego bez ubrań, szczególnie kiedy w realnym życiu nie ściąga nawet koszulki na koncertach. D: (Ciekawe co on tam ma, skoro tak to chowa przed światem :c )
    To teraz wracając do sukienki... Na balu Gerdu był w sukni. Jak ich złapali, to także był w nią ubrany, prawda? (Btw. uwielbiam go w takich ciuszkach ♥ ;__; ) No to tak się zastanawiałam, że kiedy ich złapali, to pewnie pomyśleli, że to jakaś seksowna lasencja. Być może zaproponowali Frankowi, że darują im, jeśli Gerdu odda cnotę. No, ale jak dźwignęli mu kieckę, to zobaczyli coś, czego się kompletnie nie spodziewali. Ludziska się rozmyśliły i w ten oto sposób Frank i Gee znaleźli się pod gilotyną. :c Ale to tylko takie moje alternatywne zakończenie.
    I to by było na tyle. Życzę weny! ♥


    Thalio, przybywaj! Dawno nie spamowałyśmy swoimi historiami w komentarzach, więc trzeba to nadrobić! ♥

    xoxo Fun Puppy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, tak, cały czas był w kiecce. X'DDD
      Rozwalił mnie fragment o seksownej lasencji i cnocie ;__; XDDD

      Usuń
  6. ej no, kurde, tak baardzo tęskniłam Q.Q cieszę się, że jednak postanowiłaś do nas wrócić i nadal pisać. oh, i proszę bardzo! średniowieczny frerardowy shot <3 nie wiem, co napisać. podoba mi się. wyłapałam kilka drobnych błędów, ale zbyt uradowana byłam twoim powrotem, żeby którykolwiek zapamiętać.
    czekam na nowe twoje twory. dzisiejszy komentarz taki krótki, bo jestem pogrążona w głębokiej depresji powrotowododomowej. do następnej notki powinno mi przejść.
    xoxo
    cat-eater.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń