Rok 1660
- Rozejść
się, rozejść się. Ludzie, to nie żadne zbiegowisko. Wracajcie do domów! –
wykrzykiwał rosły mężczyzna w pozłacanej zbroi, próbujący przebić się przez
oszalały tłum mieszczan.
Panował gwar i zamieszanie, setki ludzi
zebranych w jednym miejscu, oczekiwały na egzekucję skazańców. Miała odbyć się
w samo południe, kiedy tylko słońce sięgnęło zenitu. Zniecierpliwieni popędzali
heroldów i wykłócali się ze strażą miejską. Zachowywali się jak zwierzęta,
jakby cieszyli się z ludzkiej krzywdy, bowiem zaraz miała zginąć dwójka ludzi.
I to nie byle jakich, bowiem szlachetnie urodzonych. Pochodzili z cenionych
przez okoliczne władze rodów, wysoko ustawionych i panujących po części nad
krainą zwaną Insergrad. Była wiecznie skuta lodem, położona na północy kraju.
Na czubkach gór przez cały rok można było dostrzec śnieg, a wokół podnóża nie
rosła żadna roślinność. Wszystko zamarzło, nic dziwnego, temperatury nie
przekraczały czterdziestu stopni na minusie. Zwierzęta szybko wymierały z głodu
i z zimna, a ludzie nie mieli co jeść. Nie znali niczego innego poza leśną
fauną i florą. Nie uprawiali rolnictwa, żadne warzywa nie wytrzymałyby
panującego tam mrozu. Mieszkańcy co prawda zdążyli się już przyzwyczaić. Rdzenne
plemiona przez długi czas chodziły w zwierzęcych skórach i rozpalały ogień za
pomocą krzemieni bądź patyków. Dopiero od niedawna coś się zmieniło.
Cywilizacja przestała stać w miejscu, a ludzie zaczęli poznawać coraz więcej
rzeczy. Nauczyli się budować solidne domy, chronić przed wilkami i innymi
drapieżnikami zamieszkującymi pobliskie lasy. Zaczęli wyprawiać się w góry w
poszukiwaniu nowych surowców. Cały czas chcieli więcej i więcej, a wybujała ambicja
nie pozwalała im na tym zaprzestać.
Pewnego mroźnego dnia, gdy słońce
zeszło z nieboskłonu, grupa śmiałków wybrała się w podróż do sąsiedniej krainy.
Były to tereny im szerzej nieznane, wiedzieli jedynie,
że od wielu stuleci nie osiedliła się tam żadna cywilizacja. Zamierzali
przejąć tę ziemię,
a następnie wydobyć z niej co się da. Liczyli na jakieś spektakularne
odkrycie, które rozsławiło by ich w całym królestwie. Nie wiedzieli jeszcze co
strasznego ich czeka.
Zmęczeni długą podróżą pośród
górskich szczelin, zatrzymali się na spoczynek. Nieopodal znaleźli niewielką i
jak sądzili niezamieszkałą jaskinię. Niestety nic bardziej mylnego.
Weszli do jaskini, na środku
ustawili kilka belek drewna, które zabrali ze sobą jak i również parę krzemieni
do rozpalenia ogniska. To zadanie przypadło najmniejszemu z nich – Jurgenowi.
Drobny chłopak, zaledwie piętnastoletni, syn kowala. Stanął koło paleniska i
zaczął krzesać kamieniami. Poleciało parę iskier, ale nic z tego – było za zimno, a do jaskini zawiewał
mroźny wiatr. Musieli obejść się bez ognia, co w takich warunkach nie było
łatwe. Postanowili więc spocząć na chwilę, a zaraz potem udać się w dalszą
drogę.
Grupę mężczyzn zbudziły dziwne odgłosy
z wnętrza jaskini. Przypominały ryk niedźwiedzia, albo czegoś dużo gorszego.
Dało się usłyszeć również coś na kształt ludzkiego głosu, a raczej krzyku. Wnet
uczestnicy wyprawy spostrzegli, że brakuje jednego z nich, a dokładniej syna kowala.
Nie musieli długo się zastanawiać, gdzie podział się ich towarzysz.
Z mroku wyłoniła się tajemnicza postać.
Blada jak szkielet, a zarazem piękna jak liliowy kwiat. Owa postać mierzyła
około dwóch metrów, czyli stosunkowo więcej niż przeciętny człowiek. Miała
piękne zielone oczy, święcące niczym gwiazdy nocą, lecz dzikie jak u leśnej
zwierzyny. Bardzo przypominała człowieka, a dokładniej mężczyznę, lecz było w
nim coś dziwnego, niepokojącego. Miał długie, czarne paznokcie, przypominające
kocie pazury. Również niezwykłe było to iż postać była całkowicie naga. W
takich warunkach każdy, nawet najsilniejszy i najodporniejszy mąż, zamarzłby na
śmierć. Ale nie on.
Tajemnicza postać zrobiła krok w przód.
Przerażeni ludzie natomiast, cofnęli się w stronę wyjścia. Nie chcieli stanąć
twarzą w twarz z intruzem. W akcie paniki jeden z nich zaczął krzyczeć niczym
obdzierany ze skóry, co na jego nieszczęście pobudziło tylko bestię do
działania. Oblizała krwistoczerwone usta, ukazując zaostrzone kły. Podeszła do
nich jeszcze bliżej. Szybkim krokiem podążała w ich stronę. Jeden z mężczyzn
zaczął uciekać, ale nadaremno. Wygłodniały wampir był tuż obok niego, gotów przegryźć mu tchawicę. Nie
zastanawiając się długo, tak też uczynił. Wbił zęby w szyję ofiary, posilając
się jej krwią aż do ostatniej kropli. Ciało pozbawione witalnych mocy, upadło
bezwładnie na ziemię, a bestia opuściła grotę. Rozejrzała się wokoło, ale
krajobraz nie przedstawiał niczego innego poza górskimi szczytami. Krwiopijca
odwrócił się o sto osiemdziesiąt stopni, rozłożył ręce, uniósł je na wysokość
barków i bezwładnie runął w skalistą dolinę. Przypominało to desperacki skok,
bez szczęśliwego zakończenia, bądź akt samobójstwa, lecz nim nie był. Młody
wampir wiedział, że to nie może go zabić. Nie umrze w taki sposób. W ostatniej
chwili z jego ramion wyrosły czarne, nietoperze skrzydła, które zdołały
ochronić bo przed brutalnym upadkiem. Doskonale wiedział, że i bez tego nie
zginie, co najwyżej poobija sobie wystające kości.
Poszybował do góry. Wznosząc się ponad
obłokami zauważył wcześniej wspomnianą krainę Insergrav – miejsce zamieszkania
jego poprzedniej ofiary. Miał zamiar właśnie tam się udać w poszukiwaniu
świeżej krwi. Przecież jeden nędzny człowiek nie mógł zaspokoić jego ponad
stuletniego głodu.
Krwiopijca pomyślał, że jednak lepiej będzie
zejść na ziemię i nie wzbudzać niepotrzebnego zainteresowania swoją osobą.
Obszedł las wzdłuż i wszerz w poszukiwaniu jakiejkolwiek cywilizacji, ale
jedyne co zdołał zauważyć to niewielka chatka na skraju polany. Biegł ile sił w
nogach, ciesząc się jak małe dziecko, które właśnie dostało lizaka. Wreszcie
będzie mógł zasmakować świeżej krwi. Przebijając się przez śnieżne zaspy,
myślał tylko o tym by jak najszybciej dostać się do środka. Wygłodniały wampir,
podszedł do drzwi i głośno zapukał, lecz nikt nie raczył mu odpowiedzieć,
Postanowił zapukać raz jeszcze, ale i tym razem to nic nie dało. Stwierdził, że
budynek musi być całkiem opuszczony i wszedł do środka. W izbie panował chaos i
nieład. Mogłoby się wydawać, że przed chwilą rozegrała się tam krwawa rzeźnia,
lecz tym razem bez jego udziału. Zwiedził wszystkie pomieszczenia w
poszukiwaniu ubrań, lub czegoś czym mógłby się okryć. Znalazł jedynie stary,
powyciągany koc, ale postanowił nie wybrzydzać i okrył się materiałem. Wychodząc
z opuszczonego domostwa, usłyszał czyjeś kroki. Chłopak lekko się wystraszył,
przecież przed chwilą tam nikogo nie było, poza nim samym. Przełknął głośno
ślinę i przeszedł do drugiego pomieszczeniu. Ku jemu zaskoczeniu nikogo tam nie
było. Odetchnął z ulgą, bał się, że jego plan pójdzie w łeb. Dla pewności
rozejrzał się jeszcze raz, po czym odwrócił się zmierzając w stronę wyjścia.
Niespodziewanie przed nim
wyrósł mężczyzna w długiej, czarnej szacie. Panowała wokół niego mroczna,
ciemna aura. Wyglądał jakby miał zaraz zamordować intruza. Odgarnął z twarzy
kruczoczarne włosy, ukazując prawdziwe oblicze. Śnieżnobiała skóra, oczy z
bursztynu, wąskie usta, lekko spiczaste można by rzec wampirze uszy. Tak, to z
pewnością było istota nadnaturalna. „Jest taki sam jak ja.” pomyślał
krwiopijca. Czarnowłosy spojrzał na niego z zaciekawieniem po czym zapytał:
- Kim jesteś
i dlaczego marnujesz mój czas?
- Mógłbym
zapytać Cię o to samo. – odpowiedział lekko zdenerwowany wampir
- Nie, to JA
jestem panem tego domu, a TY jesteś obcy i chyba powinieneś opuścić ten teren.
– odpowiedział gniewnie
-
Przepraszam, wybacz moje maniery. Mam na imię Gerard.
- Dobrze
Gerard. Tam jest wyjście. – wskazał palcem na drzwi
- Potrzebuję
pomocy. Muszę się dostać do miasta, ale nie pójdę tam tak jak mnie rzekomy Bóg
stworzył.
- A dlaczego
ja miałbym Ci pomóc?
- Jesteś
jedyną osobą, którą mogę o to prosić.
- Eh, niech
ci będzie rudzielcu. Weź coś z szafy na piętrze i wróć tu za piętnaście minut.
Nie mam zamiaru na ciebie czekać.
- Dziękuję…
ale czekaj! Jak się nazywasz?
- Frank
Iero. A teraz leć na górę, albo wykopię Cię za drzwi.
Gerard poszedł na piętro w poszukiwaniu
ubrań, tak jak mu polecił pan domu. W szafie znalazł jedynie kobiecą suknię i
jakieś dziwne malowidła. „Czy on sobie ze mnie żartuje?” pomyślał czerwono
włosy chłopak. Niestety nie miał innego wyjścia i musiał założyć damskie
ubrania. Miał dosyć specyficzną urodę więc nie było problemu w tym aby udawał
kobietę. Miał czerwone włosy do ramion co było dodatkowym atutem, chociaż ich
barwa była z lekka zastanawiająca. Aby dodać sobie kobiecego wyglądu, użył
malowideł znalezionych w komodzie, po czym zszedł na dół. Mało się nie
przewrócił schodząc na dół, gdyż suknia zaczepiła mu się o stopień schodów.
- No, no, no. Gdybym Cię nie znał,
przysiągłbym, że jesteś przepiękną panienką. – śmiał się pod nosem brunet
- Hahaha,
bardzo śmieszne, doprawdy. Możemy już iść?
- Oczywiście
moja pani.
Iero ujął dłoń Gerarda. Wampir
poczuł się bardzo niezręcznie w owej sytuacji, w końcu Frank był mężczyzną, a
on paradował w damskiej sukni. Postanowił udawać, że nic się nie stało i
wszystko jest w porządku. Przekrając próg domu Gerard zauważył bryczkę z dwoma
karymi końmi. Wcześniej jej tam nie widział. Jak mógł nie zauważyć czegoś tak
istotnego? Te konie mogłoby zaspokoić jego głód, ale przecież nie mógł tego
zrobić Frankowi.
- Wsiadaj
panienko. - powiedział Iero otwierając drzwi bryczki
- Już
wsiadam. – warknął Gerard i nadepnął obcasem na stopę Franka. Oczywiście
CAŁKIEM przypadkiem. Brunet przybliżył się do Gerarda. Złożył na jego skroni
delikatny pocałunek i szepnął zachowując ironiczny uśmiech:
- Zachowuj się kochanie. Równie dobrze mogłem Cię wyrzucić za
drzwi.
Gdy wreszcie dotarli na miejsce,
Gerard wysiadł z bryczki i rozejrzał się wokół. Zaparkowali obok pałacu. Sam
król nie powstydziłby się tam zamieszkać, ale nie to dręczyło chłopaka.
Zastanawiał się dlaczego właśnie tam przyjechali. Przecież on chciał tylko
dostać się poza mury miasta. Spojrzał ze zdziwieniem na drugiego wampira i
spytał:
- Po co mnie
tu przywiozłeś?
- Zaraz
rozpocznie się bankiet na cześć podpisania sojuszu z sąsiednim królestwem. Nie
sądzisz, że to doskonała okazja na polowanie, panienko?
- Rozumiem.
- W takim
razie nie zwlekajmy i chodźmy do środka. – odpowiedział uśmiechnięty Frank i
ponownie chwycił pod rękę swoją panią.
Gerard znowu poczuł coś dziwnego. Jakby
serce zaczęło mu szybciej bić, tylko nie rozumiał dlaczego. Przecież nie był
chory ani nic, nawet nie lubił tego mężczyzny, więc co się dzieje? Odwrócił
wzrok w drugą stronę i okrył się włosami.
- Coś nie
tak, Gerard?
- Nie. Po
prostu jakoś dziwnie się czuję. Serce mnie boli.
- Tylko uważaj, bo się jeszcze we mnie
zakochasz, haha. – brunet serdecznie się do niego uśmiechnął i przyjacielsko
poklepał po plecach. – Chyba jednak nie jesteś taki zły, za jakiego cię brałem
na początku.
Nie jesteś taki zły, właśnie te słowa jak szpikulec
przebiły serce Gerarda na wylot. Znowu poczuł coś dziwnego, ale jednocześnie
był szczęśliwy. „Czy to wdzięczność? A może coś innego?” zastanawiał się w
duszy chłopak.
Przemierzając hol widzieli mnóstwo
wysoko ustawionych ludzi. Kobiety w pozłacanych sukniach do kostek, mężczyźni
opasani drogimi szatami, a każdy z nich w pochwie trzymał miecz, szablę bądź
inną broń. Nie były one jednak przeznaczone do walki, a raczej oznaczały status
danego człowieka i jego bogactwo. Im więcej klejnotów i złota na rękojeści tym
bogatszy właściciel. Wampiry również miały swoją hierarchię, ale nie zależało
im na niej tak bardzo, jak przedstawicielom rasy ludzkiej. Krwiopijcy dzielą
się na hrabiostwo, uboższe wampiry jak i wampiry, które kiedyś były ludźmi.
Gerard należał do najwyższej klasy jednakże, przeszło mu spędzić sto lat w
skalnej grocie po tym jak ludzie wymordowali jego ród. On jedyny przetrwał tą
rzeźnię. Frank również był hrabią, ale jego rodzina była jeszcze wyżej w
hierarchii niż Way’owie.
Wampiry przemieściły się do sali
balowej, aby wcielić plan Gerarda w życie. Tak jak się spodziewali, było tam
jeszcze więcej świeżych kąsków niż w holu. Chłopak czuł jak krew w nim buzuje,
nie mógł dłużej znieść wieloletniego głodu. Iero starał się zachować twarz i
wyprowadził Gerda z sali.
- Uspokój
się, bo wszystko zepsujesz. Rozumiem, że jesteś głodny. Ja również, ale
postaraj się wytrzymać jeszcze chwilę, dobrze? – próbował go uspokoić
- Czuję, że
zaraz nie wytrzymam. Serce mi wali jak szalone, a ciało robi co chce. Ja tak
nie umiem Frank, zbyt długo pościłem. – ledwo wyksztusił z siebie odpowiedź,
Gerard był na skraju wytrzymałości zarówno fizycznej jak i psychicznej.
Czarnowłosy chłopak podszedł bliżej do
swojego towarzysza. Popatrzył mu głęboko w oczy. Bursztyn jego oczu walczył z
kocim spojrzeniem Gerarda. Oddech rudego przyspieszył, to dziwne uczucie cały
czas mu towarzyszyło. Pożądanie? Nie
był całkowicie pewien, ale wiedział jedno. Nie mógł zmarnować takiej okazji.
Iero znowu przejął inicjatywę, przyparł
swojego przyjaciela do ściany i ujął jego podbródek. Emocje wzięły nad nim górę
i zrobił to na co już dawno miał ochotę. Złączył swoje usta z wargami Gerarda w namiętnym pocałunku
wampirzych kochanków. Demon opanował jego ciało. Demon, który go kusi. Imię tego demona zaczyna się na G.
Objął rękami wątłe ciało swojego partnera.
Gerard umierał z rozkoszy. Nigdy nie było mu dane przeżyć coś takiego.
Przeżywał cudowne chwile z mężczyzną, którego znał zaledwie jeden dzień. Chciał
go. Pragnął go. Ale czy go kochał? Miłość
od pierwszego wejrzenia? Nie, on w to nie wierzył.
Iero w końcu otrząsnął się z transu
pożądania i rozluźnił uścisk. Odsunął się od swojego kochanka zawstydzony
sytuacją sprzed chwili. Obiecał sobie, że już nigdy do nikogo się nie zbliży.
Nikogo nie pokocha. Od czasu śmierci jego żony zachował wstrzemięźliwość.
Złamał swoje zasady dla jakiegoś rudego dupka, który wlazł mu do domu i
wywrócił jego życie do góry nogami. Pierwszy raz Frank poczuł, że nie panuje
nad swoimi poczynaniami. Dał się ponieść, a przecież miał być asertywny.
Postanowił, więc udawać, że nic się nie stało i powiedział:
- Wróćmy
zatem do Sali balowej, podobno byłeś głodny, nieprawdaż?
- Tak,
oczywiście. – odpowiedział niechętnie zmieszany tą całą sytuacją Gerard
Postanowili z powrotem trzymać się
planu. Zakradli się do głównego pomieszczenia w pałacu i jak gdyby nigdy nic,
wbili się w tłum tańczących par. Wtem Frank wpadł na genialny pomysł jak
zachować anonimowość. Stanął na wprost swojego partnera i ukłonił się nisko.
- Czy mogę
panią prosić? – diabelski uśmieszek nie schodził mu z ust
- Chyba
sobie żarty robisz…
Frank chwycił dłoń swojego przyjaciela
i porozumiewawczo na niego spojrzał. Gerard w końcu
zrozumiał o co chodzi i
odwzajemnił uśmiech.
- Z
przyjemnością z Tobą zatańczę. – odpowiedział chłopak
Brunet położył dłoń na plecach partnera
i ponownie przejął inicjatywę. Był świetnym tancerzem w przeciwieństwie do
Gerarda, jednak nie dawał po sobie poznać, że cały czas rudzielec myli kroki i
depcze mu po piętach. Iero dobrze się bawił, nie chodziło mu do końca o to by
trzymać się planu działania, on po prostu czerpał z tego przyjemność. Chciał
złamać barierę intymności młodego wampira i stać się dla niego kimś ważnym.
Kimś dla kogo straciłby głowę.
- Frank, co
teraz? Przecież nie możemy całą wieczność ukrywać się wśród tańczących ludzi.
Ja zaraz nie wytrzymam.
- W
porządku, zostań tu Gee. Zaraz wracam.
- Ale gdzie
idziesz?
- Zobaczysz.
– odpowiedział brunet, z przylepionym uśmiechem na twarzy kierował się do
wyjścia. W ostatniej chwili posłał całusa swojemu kochankowi, aby już
doszczętnie stracił dla niego głowę.
Gerard aż się wzdrygnął gdy zobaczył
co Iero wyprawia. Poczuł się bardzo niekomfortowo, gdy On tak się nim bawił. A
może mu się tak tylko wydawało? Nie oszukuj
się Gee, wiem, że go lubisz dręczyły go demony w jego głowie. Po chwili się otrząsnął i począł szukać
wzrokiem Franka. Ale jego nie było. Zastanawiał się gdzie ten wariat się
podział.
Nagle wszystkie świece zgasły, a salę
balową zalała ciemność. Wiedział, że to sprawka jego przyjaciela. Nie wahając
się chwili dłużej przystąpił do działania. Skoczył na kobietę stojącą obok
niego. Zatopił kły w jej szyi i pozbawił życiodajnej krwi. Znowu poczuł jak
wracają do niego siły. Umazany czerwonym płynem jak dziki zwierz przystąpił do
ataku. Było słychać krzyki kolejnych jego ofiar, jak i również tych
zaatakowanych przez Iero. W końcu jak
się bawić to na całość, dlaczego tylko Gee miał się posilić?
Niespodziewanie
drzwi Sali ponownie się otworzyły, a do środka wbiegł tłum rozwrzeszczanych,
uzbrojonych mężczyzn. Gerard poczuł, że to koniec.
- Uwaga,
uwaga! Z rozkazu króla Insergrav, skazuję tych o to dwóch przestępców. Zarzuca
się im wielokrotne morderstwa, kradzieże jak i uprawianie czarnej magii. Nie
mają nic na swoje usprawiedliwienie dlatego też orzekam ich winę
.
- Ściąć im
głowy! – wykrzykiwał oszalały tłum
mieszczan. Ludzie bez skrupułów rzucali mięsem w dwójkę skazańców czekających
na egzekucję. Nawet nie znając prawdy o winie dwóch młodzieńców traktowali ich
jak najgorsze ścierwa. Sprawiedliwość,
tak? Co za pochrzaniony świat.
Klęczeli przed katem dwaj młodzi
chłopcy. Jednego głowa kruczoczarna, drugiego zaś czerwień zdobiła. Patrzyli na
siebie, zalani łzami. Wiedzieli co ich czeka. Nieuchronne było to co miało się
zaraz zdarzyć. A oni byli tylko sobą. Próbowali przeżyć, do tego połączyła ich
miłość. Brutalna, krwista, szalona miłość od pierwszego wejrzenia. Jedni nazwą
ich potworami, a oni przecież czuli to samo co ludzie. Tak samo płakali, tak
samo kochali, tak samo cierpieli. Tak samo zginą.
Brunet spojrzał na swojego kochanka
wypowiadając ostatnie słowa:
- Otrzyj swe
łzy, najdroższy i pocałunkiem przypieczętuj akt sojuszu ze śmiercią.
***
Dziękuję wszystkim, którzy to przeczytali i bardzo proszę o komentarze. Moim zdaniem ten one shot jest udany, zdecydowanie bardziej go lubię niż Amount of pills. Ma swój klimat, jak i również trochę romantyki się wkradło, haha. Możecie mnie zamordować za końcówkę. ;;
Także dłużej nie przedłużając, piszcie co sądzicie o tym opowiadaniu, co wam się podobało i w ogóle. ;;
Pierwsza, pierwsza!
OdpowiedzUsuńAwwwwww *______* Dopiero uaktywniłaś bloga a już dostaliśmy piąty rozdział i shota? Awwwwwww *____* kochamkochamkocham :D
Shot był oczywiście cudowny. Uwielbiam Frerardy za czasów średniowiecza (eee, 1660 to jeszcze średniowiecze? Nie wiem xd) Najbardziej podobał mi się Gerard w sukience i Frank proszący go do tańca na balu :D Tak czy inaczej gratuluje Ci bardzo długiego shota i czekam na więcej takich oraz oczywiście szósty rozdział Amount of pills :D
xoxo Lack of Sleep
Musiałam jakoś wam wynagrodzić to jak długo nic nie pisałąm. c:
UsuńMuszę w końcu wziąć się poważnie za Amount of pills, bo nie mam kompletnie pomysłu co dalej napisać... ;;
*w* no cóż... mi się podobał ten shot :3 Całkiem klimatyczny, rzeczywiście. Taki... inny. Nie spotykam często shotów, które są umiejscowione w fantastycznej przeszłości, więc... to na pewno plus. Na początku w ogóle nie sądziłam, że to będzie Frerard O.O No, ale był Frerard, więc można się cieszyć.
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo. ;;
UsuńCzy to źle, że początek mało frerardowy? : /
Mam pewien fetysz - Gerarda przebranego w sukienkę. W dodatku uwielbiam takie romantyczne shoty, uroku także dodały postacie fantastyczne. Podsumowując, urzekająca swym pięknem historia :)
OdpowiedzUsuńNo, bo jak można nie lubić Gerarda w wersji kobiecej. c:
UsuńDoprawdy, shot bardzo klimatyczny jak i również romantyczny xD
OdpowiedzUsuńLack of Sleep słusznie zauważyła, że 1660 to już nie średniowiecze - kochana Marto, to już nowożytność - ale to taki mały błąd, nie przeszkadza. Ogólnie, całość bardzo mi się podoba (wampiry i te sprawy), spora dawka humoru (Gerard w sukience ja nie mogę, czego to ludzie nie wymyślą :P ), szybko i lekko się czyta. Na samym początku nic nie wskazywało na to, że to będzie Frerard, a tu proszę- NIESPODZIANKA! No i za tą końcówkę Fun Ghoul już idzie szykować topór i miotacz ognia, także się szykuj (i nie, wcale mnie nie obchodzi, że mieszkasz w Gdańsku i w ogóle nie trafię do Ciebie)... :D
Cieszę się, że reaktywowałaś bloga i wracasz do nas pełną parą, z podwójną dawką energii. Także życzę Ci dalszych sukcesów i weny, kochana! <3
xoxo Fun Ghoul
Dziękuję bardzo za komentarz. No tak Gerard w sukience, uroczo, hahahaha. XD
UsuńMusiałam zbudować klimat zanim wprowadziłam wątek miłosny, sama rozumiesz. c:
Jeszcze raz dziękuję i tobie również sukcesów i weny. c:
Awww, wróciłaś! :3
OdpowiedzUsuńKomentuję dopiero teraz, bo wcześniej nie miałam dostępu do komputera. Nawet nie wiesz jak się ucieszyłam, kiedy zobaczyłam, że coś dodałaś. Nie wiem, jak mogłabym skomentować poprzedni rozdział, zatem powiem tylko: Yay, cnota Księżniczki Franczeski uratowana!
A shot był po prostu cudowny. Wspaniale wykreowałaś świat, jak i postacie. Najdziwniejsze jest to, że bardziej od Gerarda w sukience przeraziła mnie jego nagość we wcześniejszych scenach... Nie potrafię bez śmiechu wyobrazić sobie Gerda hasającego bez ubrań, szczególnie kiedy w realnym życiu nie ściąga nawet koszulki na koncertach. D: (Ciekawe co on tam ma, skoro tak to chowa przed światem :c )
To teraz wracając do sukienki... Na balu Gerdu był w sukni. Jak ich złapali, to także był w nią ubrany, prawda? (Btw. uwielbiam go w takich ciuszkach ♥ ;__; ) No to tak się zastanawiałam, że kiedy ich złapali, to pewnie pomyśleli, że to jakaś seksowna lasencja. Być może zaproponowali Frankowi, że darują im, jeśli Gerdu odda cnotę. No, ale jak dźwignęli mu kieckę, to zobaczyli coś, czego się kompletnie nie spodziewali. Ludziska się rozmyśliły i w ten oto sposób Frank i Gee znaleźli się pod gilotyną. :c Ale to tylko takie moje alternatywne zakończenie.
I to by było na tyle. Życzę weny! ♥
Thalio, przybywaj! Dawno nie spamowałyśmy swoimi historiami w komentarzach, więc trzeba to nadrobić! ♥
xoxo Fun Puppy
Tak, tak, cały czas był w kiecce. X'DDD
UsuńRozwalił mnie fragment o seksownej lasencji i cnocie ;__; XDDD
ej no, kurde, tak baardzo tęskniłam Q.Q cieszę się, że jednak postanowiłaś do nas wrócić i nadal pisać. oh, i proszę bardzo! średniowieczny frerardowy shot <3 nie wiem, co napisać. podoba mi się. wyłapałam kilka drobnych błędów, ale zbyt uradowana byłam twoim powrotem, żeby którykolwiek zapamiętać.
OdpowiedzUsuńczekam na nowe twoje twory. dzisiejszy komentarz taki krótki, bo jestem pogrążona w głębokiej depresji powrotowododomowej. do następnej notki powinno mi przejść.
xoxo
cat-eater.blogspot.com